Archive for the ‘Wspaniałe stare nagrania’ Category

Klasyczne radio w starym stylu – playlista

04/04/2019

playlista pani z panem.jpgCzy macie skłonności eskapistyczne? Czy chcecie odizolować się od współczesnego świata i udawać, że są np. lata pięćdziesiąte, tylko nie w PRL i bez różnych ówczesnych, a zażegnanych już dawno niedogodności, w rodzaju zagrożenia wojną, niezaszczepionych dzieci czy rasizmu? Jeśli tak, to playlista Old Time Classical Radio, mająca nawiązać do złotych lat radia amerykańskiego i brytyjskiego, jest dla Was.

Playlista Old Time Classical Radio na Spotify

Tę wielogodzinną playlistę-radyjko zacząłem tworzyć na własne potrzeby, ale pomyślałem, że uszczęśliwię nią ogół. Składa się na nią lekka, orkiestrowa muzyka poważna, w większości z okresu romantyzmu i wczesnego XX wieku. Darowałem sobie koncerty z partią solową, śpiew (nie licząc jakichś niegroźnych chórków) oraz muzykę fortepianową i kameralną. Chociaż znajdziecie czasem transkrypcje na orkiestrę dwóch ostatnich gatunków, m.in. symfoniczną wersję trzeciego Gymnopedie Satiego, którą jej twórca Debussy nazwał „pierwszym” Gymnopedie, pewnie po to, żeby chociaż jedna rzecz była w tym utworze trudna i niezrozumiała.

smetana szell.jpg

Starałem się, aby było kolorowo i różnorodnie. Znajdziecie więc tylko kilka fragmentów symfonii, ale za to wiele kawałków baletowych oraz mojej ulubionej formy muzyki klasycznej: poematów symfonicznych. Na playliście pełno francuskiego impresjonizmu w rodzaju Debussy’ego i Ravela oraz rosyjskich fajerwerków w stylu Rimskiego-Korsakowa. Dużo usłyszycie też inspiracji środkowoeuropejskim folklorem (Brahms, Dworzak) i taniego pseudo-orientalizmu (chyba ze dwudziestu kompozytorów). Jest też trochę muzyki obu Ameryk, często zawierającej wpływy latynoskie. I całkiem sporo twórczości inspirowanej Hiszpanią, czasem nawet z Hiszpanii. Dość sporą grupę tworzą kompozytorzy  niespodziewanego zagłębia melodyjnej muzyki orkiestrowej – Wielkiej Brytanii pierwszych dekad XX wieku (Delius z kolegami).

gershwin american in paris.jpgAby było jeszcze bardziej eskapistycznie, wybrałem stare nagrania, większości z lat pięćdziesiątych, więc czasem trochę szumi albo nawet odrobinę trzeszczy (nazywamy to „ciepłym brzmieniem”). Ale wszystko w granicach rozsądku, bo wiem, że nie każdy lubi, jak mu trzeszczy, szczególnie w słuchawkach. W tych nielicznych przypadkach, kiedy to było możliwe, starałem się też dobierać ładne, oryginalne okładki. Lata pięćdziesiąte były wspaniałym okresem pod tym względem, szczególnie jeśli lubicie, kiedy ładna pani jest przemycona na okładkę bez względu na zawartość albumu.

Większość utworów jest znana i lubiana, ale opuściłem te najbardziej wyświechtane (np. Bolero) lub obciążone skojarzeniami cmentarnymi (np. Adagio for Strings). Dorzuciłem też kilka mniej słynnych rzeczy, ale tak ładnych i przebojowych, że bez problemu pasują do playlisty (np. Our Town Aarona Coplanda). Kolejność jest raczej przypadkowa, więc najlepiej po prostu wcisnąć „odtwarzaj losowo” i dać się zaskoczyć Villa-Lobosowi, zadziwić Lisztowi albo zbałamucić Rachmaninowowi.

Oczywiście, jeśli macie pomysły, co jeszcze dodać do (ew. usunąć z) radyjka, to piszcie śmiało.

Obrazek do playlisty nie wiem skąd

 

Pierwotny J-Pop

24/08/2014

Kouta KatsutaroPiosenki Kouty Katsutaro to taka muzyka japońska, jakiej od dawna szukałem. Ta popularna w latach trzydziestych śpiewająca gejsza nagrywała kawałki brzmiące zdecydowanie „wschodnio”, ale jednocześnie  chwytliwe i łatwe do nucenia nawet dla najbardziej zatwardziałego Europejczyka. A nagminna w przypadku pochodzącej z tego samego kraju dworskiej muzyki gagaku sytuacja, kiedy wydaje się, że leci cały czas ten sam kawałek, u niej zdarza się tylko co jakiś czas. Największym hitem Kouty Katsutaro (i jednocześnie najlepiej sprzedającym się nagraniem przedwojennej Japonii) było wydane w 1933 roku Tokyo Ondo. Utwór, którego tytuł oznacza po prostu piosenkę z regionu Tokio, zachował popularność do dziś i śpiewany jest, na przykład, na meczach tokijskiej drużyny baseballowej.Utagawa Kuniyoshi - Koty, Szamisen

Kouta Katsutaro miała silną konkurencję w postaci innej gejszy – Ichimaru. Śpiew tej drugiej pani wydaje mi się ciekawszy, ale niestety jej nagrania są trudniej dostępne. Zresztą piosenki Kouty Katsutaro też nie są łatwe do znalezienia i próżno szukałem ich na płytach z serii Siesta – muzyka świata, Marcin Kydryński prezentuje. Na szczęście wytrwali  użytkownicy YouTube pracowicie wstawiają filmiki ze starymi Victrolami odtwarzającymi równie stare, szelakowe płyty obu gejsz. Nie wiem, co byśmy poczęli bez internetu – młodsi może tego nie pamiętają, ale zanim sieć umożliwiła wszystkim dostęp do bardziej zróżnicowanej muzyki, ludzie słuchali np. Coldplay albo U2.Ichimaru

♫ LINKI:

♪ Kouta Katsutaro (i pan Issei Mishima) – oryginalny singiel z 1933 z Tokyo Ondo na obu stronach, puszczony na starym i nowym sprzęcie

Ichimaru – Tenryu Kudareba – w dość podobnym stylu

Ichimaru, Kouta Katsutaro i pan Tamaki Tokuyama – Kamikaze Ondo. Tak, kamikaze.

Na (nieznanego bliżej pochodzenia) zdjęciach Kouta Katsutaro oraz Ichimaru. Ta druga z szamisenem, na którym powinny umieć grać wszystkie gejsze i o którym, zakładam, traktuje powojenna już piosenka Ichimaru Shamisen Boogie Woogie.

Drzeworyt – Utagawa Kuniyoshi (ilustracja do jakiejś opowieści ludowej, znalezione na Wikimedia Commons).

Będę wdzięczny za dodatkowe informacje na temat omawianej tu muzyki, bo mój research polegał głównie na wklejaniu, googlowaniu i tłumaczeniu japońskich znaków, których nie tylko nie rozumiem, ale nawet nie mogę zobaczyć na moim komputerze.

 

Titanic OST

28/03/2014

Titanic Ilustrowany Kuryer Codzienny 1Titanic Ilustrowany Kuryer Codzienny 2„Naprawdę jest coś gigantycznego i okropnego w tem spotkaniu się Titanica z olbrzymią górą lodową – które jest świetnem uosobieniem tych ciągłych starć i zderzeń, jakie zachodzą między człowieczym geniuszem a siłą elementarną.”

Zatonięcie Titanica z 14 na 15 kwietnia 1912 roku było być może pierwszą nowoczesną katastrofą. Przez nowoczesną rozumieć tu należy rozgłos w gazetach na całym świecie, wywiady z rozbitkami oraz sensacyjne teorie. Skala wydarzenia była tak duża, że jeszcze w 1997 roku statek pochłonął swoją ostatnią ofiarę – dobry gust – dzięki znajdującemu się na ścieżce dźwiękowej do filmu „Titanic” My Heart Will Go On Celine Dion. Niniejszy wpis nie będzie jednak o tej piosence – staram się nie prowadzić bloga po pijanemu. Będzie dotyczył innych związanych z katastrofą utworów, począwszy od nagranego w 1929 roku bluesa – God Moves on the Water Blind Willie Johnsona.

Tekst God Moves on the Water to znane wszystkim fakty związane z katastrofą (data, góra lodowa, najpierw kobiety i dzieci) poprzetykane refrenem o Bogu poruszającym się po wodzie. Dość złowrogo brzmi Bóg w tej piosence – cała piosenka też zresztą brzmi złowrogo. Jest to jeden z najostrzejszych znanych mi kawałków zagranych tylko na gitarze, a na listę „gotycki blues” nie załapał się tylko dlatego, że znalazła się już tam inna, znana z kosmicznych wojaży, piosenka Blind Willie Johnsona.

Titanic najwyraźniej inspirował amerykańskich bluesmanów równie silnie jak wewnętrzne rozterki polskie wokalistki lat dziewięćdziesiątych, bo piosenek o wypadku napisali oni całkiem sporo. Żadna nie dorównuje moim zdaniem God Moves on the Water, chociaż takie podejrzanie skocznie When That Great Ship Went Down małżeństwa Williama i Versey Smithów robi wrażenie.

Najbardziej niesamowitym nagraniem związanym z zatonięciem Titanica jest dla mnie powstałe w roku katastrofy El mole rachmin (für Titanik) słynnego wówczas kantora Josefa „Jossele” Rosenblatta. Nagrania akustyczne, czyli  pochodzące sprzed wprowadzenia w połowie lat dwudziestych mikrofonów, wbrew atrakcyjnej nazwie mają niestety brzmienie tekturowe wpadające w blaszane. Kogo jednak nie poruszy ten zarejestrowany przed ponad stu laty hebrajski lament, ten chyba ma górę lodową zamiast serca.Titanic_iceberg

Należy jeszcze wspomnieć o nagraniu pieśni The Lost Chord dokonanego przez legendarnego tenora Enrico Caruso 29 kwietnia 1912 roku, na kilka godzin przed zaśpiewaniem jej na koncercie dla rodzin ofiar Titanica. Jak się okazuje, pisałem o niej kawał czasu temu.

Ilustracje to: jedyna fotografia (najprawdopodobniej) góry lodowej, która zatopiła Titanica (Wikimedia Commons) oraz fragmenty artykułu z Ilustrowanego Kuryera Codziennego z 18 IV 1912 r. Cała gazeta (najlepiej kliknąć „pobierz”) dostępna jest w Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej, nieco trudnej do nawigacji, ale będącej wspaniałem źródłem materjałów i posiadającej pierwszorzędną stronę na FB.

Titanic Ilustrowany Kuryer Codzienny 3

Top 6: gotycki blues

22/12/2013

Thomas Hart Benton - The Negro and the AlligatorMroczna muzyka istniała długo zanim Ian Curtis zaśpiewał „eyes dark, relentless, frightened of the sun„, tworząc tym samym rock gotycki. Oto sześć ponurych, amerykańskich piosenek bluesowych – większość sprzed wojny. Nie należy mylić tego pierwotnego bluesa z blues-rockiem, a szczególnie jego najgorszym wykwitem – Still Got the Blues Gary’ego Moore’a.

Blind Willie Johnson – Dark Was the Night, Cold Was the Ground  Nie wiadomo do końca, o czym jest ten utwór, bo oprócz postękiwania jest on instrumentalny. Tę ultrasmutną piosenkę wysłano w kosmos na Voyager Golden Record, żeby kosmitom poleciała rtęciowa łezka.

Dick Justice – Henry Lee (1929) Tekst na pewno znacie ze słynnego duetu Nicka Cave’a i PJ Harvey, tylko muzyka jest tu mniej podniosła. W tej ludowej piosence generalnie chodzi o to, że on jej nie chciał, ona go zadźgała (sorry za spoiler). Zgubne skutki wyzwolenia i uzbrojenia kobiet.

Geeshie Wiley – Last Kind Words Blues (1930) Panie też potrafiły śpiewać, a w tym przypadku także pisać ponure piosenki bluesowe. Tytułowe „ostatnie miłe słowa” wypowiane są przez rodziców narratorki. Tata chciał, żeby wysłali mamie jego ciało, jeśli „zginie na tej niemieckiej wojnie”. Mama chciała, żeby córka nie szalała, kiedy już nie będzie mogła jej pilnować. Geeshie Wiley nagrała dwie płyty, co niestety w tamtych czasach przekładało się na cztery piosenki.

Dock Walsh – In the Pines (1926) Piosenkę tę rozsławił w 1994 roku zespół Nirvana (jako Where Did You Sleep Last Night). Kurta Cobaina zainspirowała wersja Leadbelly’ego z lat czterdziestych – jego współgrungeowiec Mark Lanegan miał oryginalną szelakową płytę z tym właśnie nagraniem. Hipstresse oblige jednak, więc polecam tu wcześniejszą wersję – „mroczne banjo”. In the Pines to utwór tradycyjny, będący najprawdopodobniej przypadkowym zespoleniem dwóch różnych piosenek, stąd pewna niespójność tekstu. A jeśli zastanawiało Was, o co chodzi z driving (ew. driver’s) wheel, gdzie znaleźli głowę bohaterki (ew. męża bohaterki – zależy od wersji), to oznacza ono prostu napędzane koło lokomotywy.

Vera Hall – Another Man Done Gone (1940) Vera Ward Hall była spokojną wdową po górniku z miasteczka w Alabamie. Posiadała też niesamowicie smutny głos, który spopularyzował najpierw etnomuzykolog John Avery Lomax, potem jego jeszcze bardziej obrotny syn Alan Lomax, a jeszcze potem Moby, samplując w 1999 roku jej wykonanie Trouble So Hard. Another Man Done Gone to tradycyjna piosenka więzienna – znowu ktoś próbował uciec i go zastrzelili. Na szczęście śmiertelność wśród więźniów od tego czasu się zmniejszyła, czego niepodważalnym dowodem jest dziesięciokrotny wzrost populacji więziennej USA od czasu nagrania utworu.Blind Willie Johnson Columbia

Son House – Death Letter Blues (1965, za polecenie dziękuję Wojtkowi) Jedyna powojenna piosenka, ale za to można obejrzeć występ telewizyjny, zamiast gapić się w, skądinąd estetyczne, nalepki szelakowych płyt. Podmiot liryczny dostał w niej list z informacją o śmierci ukochanej. Resztę piosenki stanowią przemyślenia z wizyty w kostnicy, pogrzebu i, w końcu, powrotu do pustego mieszkania. Son House należał do najważniejszych wykonawców lat trzydziestych i zdobył względną popularność podczas renesansu bluesa i folku w Stanach. Renesans ten szczytowy moment osiągnął w połowie lat sześćdziesiątych, kiedy skończyła się w USA era obowiązkowej prawie szczęśliwości, ustępującej jedynie naprawdę obowiązkowej szczęśliwości Korei Północnej.

Inne ponure stare piosenki (ale nie bluesowe) pojawią się wkrótce w planowanym wpisie „przedwojenny gotyk”. Pewnie będzie też kontynuacja tego wpisu, na razie polecam post o innym przygnębiającym bluesie, Nobody Knows You When You’re Down and Out. A także Czarną listę wszech czasów.

Obraz: Thomas Hart Benton – Murzyn i aligator (1927)

Mahler ziemisty Chińczyk

29/11/2013

Shen Zhou„Klątwa dziewiątej” to zdarzający się wśród kompozytorów syndrom nagłego i ostatecznego pogorszenia stanu zdrowia po napisaniu dziewiątej symfonii. Zaczęło się od Beethovena, który nie napisał już żadnej symfonii po tej z Odą do radości. Podobnie było np. z Dvořákiem i Brucknerem, więc w 1909 roku przesądny i neurotyczny Wiedeńczyk Gustav Mahler postanowił oszukać los, i swojej dziewiątej symfonii nie nazwał IX symfonią, tylko Das Lied von Der Erde (Pieśń o ziemi). Los mógł się naprawdę nie zorientować, bo Lied von der Erde nie przypomina za bardzo symfonii w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, czyli czysto orkiestrowego utworu w czterech, różniących się tempem, częściach.

Mahler, za przykładem Beethovena i jego „9”, lubił wstawiać pieśni do symfonii. W Das Lied von der Erde poszedł jednak na całość, bo dzieło składa się wyłącznie z sześciu pieśni z towarzyszeniem orkiestry. Połowę z nich śpiewa tenor (pan), połowę alt (pani), chociaż ten drugi głos dominuje czasowo. Za tekst posłużyły niemieckie tłumaczenia chińskich wierszy, w większości autorstwa Li Bai – legendarnego poety VIII w. n.e. Ich tematyka to: picie, młodość, samotność, piękno, znowu picie oraz pożegnanie. W warstwie muzycznej chińskich wpływów nie słychać jakoś bardzo, z wyjątkiem najbardziej pentatonicznej części trzeciej: Von der Jugend (O młodości). Jest to zarazem najkrótsza pieśń utworu, więc polecam ją na początek. Szczególnie podoba mi się, kiedy pan śpiewa „Wie der Rücken eines Tigers” (Niczym grzbiet tygrysa), bo zawsze się cieszę, kiedy słyszę niemiecki przypadek Genitivus:

Najsłynniejszym fragmentem Das Lied von der Erde jest natomiast jej ostatnia, najdłuższa część, śpiewana przez alt Der Abschied (Pożegnanie). Ta półgodzinna, niesamowicie smutna pieśń zajmowała w pierwszym nagraniu trzy płyty szelakowe i spokojnie obroniłaby się jako osobne dzieło. Podmiot liryczny żegna się, bo jedzie w góry w poszukiwaniu „spokoju dla samotnego serca”. Na końcu znajduje się optymistyczny w treści, ale niezbyt radośnie zaśpiewany fragment o ziemi: że co wiosnę się odnawia, oraz że wszystkie odległe krainy mają też błękitne niebo – wieeeecznie, wieeeecznie (eeeewig, eeeewig):

A cierpliwy los poczekał, aż Gustav Mahler ukończy właściwą IX symfonię, i dopiero wtedy załatwił kompozytora.

♫ LINKI:

Wspomniane pierwsze nagranie (1936, kolega Mahlera – Bruno Walter) na Internet Archive. Z tego źródła pochodzą zagnieżdżone we wpisie empetrójki.

Cała Lied von der Erde na YT, dyryguje największy promotor muzyki Mahlera, Leonard Bernstein.

Bernstein opowiada o utworze.

Obrazek: Górzysty krajobraz Lushan – Shen Zhou, 1467 (Wikimedia Commons)

Obrazki z wystawy Botticellego

13/01/2013

Z utworów muzyki klasycznej inspirowanych obrazami można ułożyć niezłą top 5 albo nawet top 20 (Musorgski – Obrazki z wystawy, Rachmaninow –  Wyspa umarłych, Hindemith – Sinfonie: Mathis der Maler, popatrzcie zresztą na odpowiedni wątek forum talkclassical). Dzisiaj chciałem polecić utwór mniej znany niż wyżej wymienione, a wcale nie gorszy: Triptico Botticelliano (1926) włoskiego kompozytora Ottorino Respighiego.

Jak sama nazwa wskazuje, utwór zainspirowało renesansowe malarstwo Sandra Botticellego, a konkretnie trzy dzieła, od których tytuły wzięły poszczególne części kompozycji: Wiosna, Pokłon trzech króli oraz Narodziny Wenus. Mnie najbardziej podoba się ostatnia część tryptyku Respighiego, ta o Wenus. La nascita di Venere brzmi jak Debussy, który poszedł na kompromis artystyczny, żeby go częściej grali w radiu. To miał być komplement.

Respighi znany jest przede wszystkim ze swojej „rzymskiej trylogii” poematów symfonicznych: Pinie rzymskie, Fontanny rzymskie i Święta rzymskie, z których najsłynniejsze są Pinie. Stosunkowo mała „znaność” Tryptyku Botticellego jest dla mnie niepokojąca – każe się zastanawiać, czy nie ma racji mój kolega, który przesłuchuje zawsze „dzieła zebrane” kompozytorów, bo a nuż te najbardziej znane i uznane wcale nie są najlepsze.

♪ Narodziny Wenus na YT

♪ Nagranie całości z 1952 roku na Todoperaweb (nie wszystkie nagrania na Todopera zamieszczone są legalnie, ale to akurat tak).

Szlagier czesko-amerykański

22/12/2011

Nie wiem, która symfonia jest najlepsza, natomiast wiem, która jest najbardziej przebojowa – 9-ta symfonia „Z Nowego Świata” Czecha Antonína Dvořáka. Powstała w 1893 roku, kiedy kompozytor przebywał w Stanach Zjednoczonych i według ekspertów, słychać w niej wpływ muzyki indiańskiej i murzyńskiej. Jak tych wpływów nie słyszę, za to momentami zalatuje mi westernem.

Każda z czterech części „Z Nowego Świata” to murowany hit. W pierwszej części najpierw powoli przypływamy do Nowego Jorku, a zaraz potem galopujemy po prerii. Druga nazywa się Largo, co oznacza mniej więcej to samo, co „adagio”. Znajdziecie w niej jedną z bardziej znanych melodii muzyki klasycznej, katowaną niegdyś w dżinglu RMF Classic (być może dalej katowaną, ale nie wiem, musiałbym słuchać RMF Classic). W 3-ciej części Dvorak chyba nawiązuje do innej dziewiątej symfonii – niejakiego Beethovena. A ostatni fragment to tzw. power-pop – słusznie wymieniłem go w niesławnym (ze względu na hipokryzję autora) wpisie Muzyka klasyczna do sprzątania.

„Z Nowego Świata” to idealne wprowadzenie do gatunku symfonii. Jeśli jeszcze nie znacie, to skorzystajcie z poniższych linków:

1. YouTube – Gustavo Dudamel dyryguje czwartą częścią na urodzinach Benedykta XVI

2. Archiwalne nagranie na blogu Shellackophile (świetne – to przez nie przypomniałem sobie o tej symfonii, okładka obok)

3. Cała „Z Nowego Świata”, dyryguje Herbert Von

Zainteresowanym innymi dziełami Dvoraka polecam 12-ty kwartet smyczkowy (tzw. „Amerykański”) z tego samego okresu. Ewentualnie jeszcze VII symfonię – mniej przebojową ale też uważaną za wybitną.

Na zdjęciu Statua Wolności – the making of.

W odlewni

17/12/2011

Właśnie się zorientowałem, że w poprzednim wpisie zapomniałem o jednym ważnym kawałku związanym z pracą, a mianowicie o Odlewni stali (aka Zawod: muzyka maszin) Aleksandra Mosołowa. To wyjątkowo mocna rzecz – futurystyczny radziecki industrial z 1927 roku. Jednym z ważniejszych instrumentów jest tu kawał blachy, co oznacza, że Einstürzende Neubauten nie byli na tym polu pierwsi.

Mimo braku chwytliwej melodii, trzyminutowa Odlewnia stali stała się sporym hitem, także na Zachodzie. Nic dziwnego – wciąga jak maszyna fabryczna pechowego pracownika.

Linkuje do dwóch starych nagrań (prawa autorskie już wygasły):

1. Nagranie z 1936 roku na Internet Archive  (niezła jakość).

2. Amerykańska składanka „nowoczesnej muzyki rosyjskiej” (też z lat trzydziestych) na świetnym blogu The Shellackophile (okładka obok).

Obrazek: „Cztery działania arytmetyczne”, El Lissitzki, 1928 z Wikipaintings

Wspaniałe stare nagrania VI

27/11/2011

Dziś w nagraniach „tak starych, że aż legalnych” dwie kontrowersyjne postacie. Pierwsza to dwudziestowieczny amerykański kompozytor Aaron Copland. Kontrowersyjny, bo jedni uwielbiają jego piękne, ultra-amerykańskie kompozycje, a inni uważają, że odwalał straszną cepelię. Ja należę do tych pierwszych więc polecam dwa nagrania. Przez blog Random Classics ściągnąć można coś w rodzaju greatest hits Coplanda. Znajdziecie tam m.in. jego najważniejszą kompozycję – balet Appalachian Spring oraz największy hit – Fanfare for the Common Man. Do pełni szczęścia brakuje właściwie tylko Koncertu klarnetowego, którego premierowe nagranie można jednak znaleźć na blogu Bustera.

Drugą kontrowersyjną postacią jest niemiecki romantyk Richard Wagner, pionier atonalizmu i antysemityzmu, twórca długich oper oraz imidżu śpiewającej pani w hełmie. Kontrowersyjny był ze względu na wspomniany antysemityzm oraz przez jednego wyjątkowo niefortunnego wielbiciela. Jednak niezależnie od pozamuzycznych spraw, z twórczością Wagnera należy się zapoznać. Wyjątkowo dobrą okazją jest zamieszczenie na Internet Archive nagrań orkiestrowych fragmentów z Pierścienia Nibelungów (ta okładka, to od tego). Mamy więc skondensowaną wersję opus magnum Wagnera, bez śpiewu, za to z Cwałowaniem Walkirii i Marszem żałobnym Zygfryda – idealne do relaksiku po ciężkim dniu. Ponieważ Wagner to nie tylko Pierścień, dorzucam jeszcze link do nagrania wstępu do Tristana i Izoldy oraz Liebestod w wersji instrumentalnej na stronie CHARM. O ostatnich dwóch utworach w zajmujący sposób pisałem tu.

Wspaniałe stare nagrania V

31/10/2011

Caspar David Friedrich - Cmentarz klasztorny w śniegu

Dziś dwa utwory pasujące klimatem do obchodzonych obecnie świąt (tzn. pierwszy do Wszystkich Świętych, drugi do Halloween). Zaczynamy od premierowego (1938, zaraz po napisaniu) nagrania słynnego żałobnego hitu Samuela Barbera Adagio for Strings. Pod batutą, też słynnego, Arturo Toscaniniego – człowieka, który namówił Barbera, żeby ten przerobił część Adagio ze swojego Kwartetu smyczkowego na coś bardziej orkiestrowego.

Nagranie dostępne jest w dwóch plikach (część 1 i część 2) na należącej do londyńskiego King’s College stronie CHARM (Centre for the History and Analysis of Recorded Music). Zachęcam do korzystania z CHARM, bo można tam znaleźć pełno wspaniałych rzeczy, ale muszę wcześniej wyjaśnić parę technicznych spraw.

Pliki są w bezstratnym (czytaj: jakości CD) formacie FLAC. W Winampie raczej nie pójdzie, więc polecam odtwarzacz Foobar, ew. VLC. Oprócz tego, jeśli macie LAME, można je bez problemu przerobić na mp3.

Każdy plik z CHARM odpowiada jednej stronie płyty 78 obr./min. Takie Adagio Barbera mieści się na dwóch stronach. Pliki mają dziwne nazwy – to numery katalogowe płyt i stron. Po puszczeniu w Foobarze, ew. po przerobieniu na mp3, pojawiają się normalne tytuły.

Po co ja to wszystko tłumaczę? Bo warto się pomęczyć. Na CHARM znajdziecie (jeśli ich wyszukiwarka będzie akurat działać) pełno niesamowitych płyt, w świetnej, jak na takie starocie, jakości. Oto następny przykład: The Curlew Petera Warlocka.

The Curlew to mroczny cykl pieśni opartych na poezji W.B. Yeatsa. Pochodzące z 1931  roku wykonanie mieści się na pięciu stronach trzech płyt (na szóstej stronie jest wypełniacz: tak, już wtedy były wypełniacze) i jest dostępne w jednym pliku .zip. To ten halloweenowy utwór, chociaż na Wszystkich Świętych też się nadaje, w końcu jego autor zdecydował ze sobą skończyć niedługo przed tym nagraniem. Happy Halloween!