Posts Tagged ‘muzyka klasyczna/poważna dla początkujących’

Top 5: Pierzasta klasyka

21/12/2023

Ptaki: ulepszone dinozaury czy przerośnięte muchy? Oto pięć utworów muzyki klasycznej z naszymi lekkimi braćmi w roli głównej. Gdyby komuś nie chciało się klikać w pojedyncze linki, dorzucam playlistę na Spotify.

Gioachino Rossini – Uwertura do opery Sroka złodziejka (La gazza ladra, 1817) Podobnie jak inne uwertury Rossiniego, jest to wiązanka przebojowych melodii, wręcz proszących się o wykorzystanie w jakiejś amerykańskiej kreskówce z lat 40-tych. Sama opera nie opowiada o perypetiach sroki, ale kleptomańskie skłonności tego ptaka odgrywają kluczową rolę w fabule. Nie wiem, na ile prawdziwy jest stereotyp sroki-wykolejeńca – być może nie powinniśmy wierzyć we wszystko, co w mediach społecznościowych wypisują wrogie im sójki.

Frederick Delius – On Hearing the First Cuckoo in Spring (1913). Każdy słyszał kukułkę, nikt natomiast nigdy kukułki nie widział, a jej wygląd naukowcy odtworzyli na podstawie fragmentów szkieletu. Ich kukanie chyba dość łatwo oddać za pomocą instrumentów, więc nieraz pojawia się w dziełach na orkiestrę. W poemacie symfonicznym Gdy usłyszałem pierwszą kukułkę na wiosnę, odgłos ten jest tylko zasugerowany i nie psuje sielskiej atmosfery, tak charakterystycznej dla twórczości brytyjskich kompozytorów pierwszej połowy XX w.

Ralph Vaughan Williams – The Lark Ascending (1921) Kolejny przykład owej brytyjskiej sielskości. Solowa partia skrzypiec ma zobrazować tytułowego wznoszącego się skowronka. Nie przypadkiem na liście znalazły się dwie kompozycje z Wysp. Brytyjczycy interesują się ptakami i często potrafią rozpoznać znacznie więcej gatunków niż trzy podstawowe znane przeciętnemu Polakowi: gołąb, chyba wróbel oraz pewnie wrona.

Camille Saint-Saëns – Voliére (1886) Woliera, czyli taka klatka dla ptaków, do której można wejść. Utwór pochodzi ze suity Karnawał zwierząt (La carnaval des animaux), gdzie znajdziemy też inną ornitologiczną miniaturę – słynnego Łabędzia (Le cygne). Kompozytor uważał Karnawał zwierząt za zbyt niepoważny, przez co za jego życia opublikowano tylko wspomnianego Łabędzia. Artyści bywają słabymi sędziami własnych utworów: opowiadają na przykład, że ich ostatni album jest najlepszy, a przecież wszyscy wiedzą, że najlepszy był ich pierwszy, nagrany przed dwudziestoma laty.

Jean Sibelius – finał V symfonii (1915) Kompozytor zobaczył pewnego dnia szesnaście łabędzi w locie, co natchnęło go do napisania jednej z najbardziej wzniosłych melodii muzyki klasycznej. Ja często widzę z okna od pięciu do siedmiu gołębi stłoczonych na latarni, ale póki co, do niczego mnie nie natchnęły.

Obrazki od góry:

  • najdokładniejsza dotychczas rekonstrukcja wyglądu kukułki – ze średniowiecznego manuskryptu Der Naturen Bloeme z British Library za pośrednictwem wspaniałej strony Medieval Bestiary
  • chyba nie muszę pisać, że łabędź – z innego bestiarusza, Wikimedia Commons

Mendelssohn, człowiek z bazaltu

30/06/2023

Formacje skalne rzadko bywają natchnieniem dla muzyków. Nie usłyszymy Dumki na łupki, Marmurowego murmurando czy Ody do pumeksu. Wyjątek stanowi niemiecki kompozytor Felix Mendelssohn, który napisał utwór symfoniczny o bazalcie. No dobrze, nie do końca o bazalcie, ale zainspirowany jaskinią z bazaltowych słupów – znajdującą się na północy Szkocji Grotą Fingala.

Uwertura Hebrydy (1833) zaczyna się od pięknej, dramatycznej melodii, która przyszła Mendelssohnowi do głowy, kiedy zwiedzał Grotę Fingala. Ten początkowy temat przewija się przez całą kompozycję, a oprócz tego usłyszymy w niej impresje na temat uderzania fal, wycia wiatru i innych nadmorskich atrakcji. Całość trwa około 10 minut i klasyfikowana jest jako „uwertura koncertowa”, taki poprzednik późniejszych, opowiadających całe historie, poematów symfonicznych.

Mendelssohn zatytułował dzieło Hebrydy, od wysp, gdzie znajdziemy słynną jaskinię, ale bywało też nazywane Grotą Fingala. Obecnie kompozycja przedstawiana jest zazwyczaj jako Uwertura Hebrydy: „Grota Fingala”, ale zdarza się, że tylko Uwertura Hebrydy, a rzadziej samo Grota Fingala. Doskonale wpisuje się to w tradycję robienia niepotrzebnego zamieszania w nazewnictwie muzyki klasycznej.

Zdjecie z 1900 r., znalezione na Wikipedii.

 

Top 5: Modernizm międzywojenny OST

22/11/2022

Nie wiem, gdzie na Waszej piramidzie potrzeb plasuje się znajdowanie muzyki klasycznej, która pasuje do estetyki międzywojennego modernizmu, ale u mnie najwyraźniej wysoko. Oto pięć utworów, które od biedy mogą służyć jako ścieżka dźwiękowa do oglądania dzieł międzywojennej sztuki czy architektury. Nie lękajcie się, są względnie przebojowe.

Leoš Janáček – Uwertura do opery Věc Makropulos (1926) Nie znam nawet całej opery, ani sztuki, na której jest oparta. Ale ponieważ wiem, że Sprawa Makropulos opowiada o nieśmiertelności, i że historię napisał Karol Čapek, autor genialnej antyutopii Inwazja jaszczurów, to od razu mi się wydaje, że te instrumenty dęte z uwertury, to zupełne science-fiction. Przedwojenna Czechosłowacja w ogóle jawi się jako potęga nowoczesności – dowód na to, że śmieszny język nie musi przeszkadzać w postępie.

Oliver Messiaen – Fête des belles eaux, cz. 6 (1937) To już zdecydowanie sci-fi, bo utwór gra sześć pionierskich instrumentów elektronicznych, zwanych Falami Martenota (Ondes Martenot). Tytuł Święta pięknych wód można by uznać za szczyt pretensji, ale jest uzasadniony, bo była to muzyka ilustracyjna do pokazu „światło i dźwięk” nad fontanną na paryskiej Wystawie światowej. Przypominające niewielki zestaw mebli Fale Martenota nie zrobiły zawrotnej kariery, ale pojawiają się np. w kilku piosenkach Radiohead oraz w studyjnej wersji słynnego Ne me quitte pas Jacquesa Brela.

Darius Milhaud – Symfonia kameralna nr 6 (1923) Kameralna kameralną, ale kompozytor i tak trochę przesadził, nazywając utwór symfonią, bo grają tu tylko dwa instrumenty, a resztę załatwia kwartet śpiewaków. Jak w większości swoich utworów, Milhaud zdołał połączyć piękne melodie z elementami bardziej wywrotowymi. Aby się nie skompromitować w rozmowie na najbliższym przyjęciu imieninowym, warto pamiętać, że nazwisko artysty wymawia się „mi’jo”.

Paul Hindemith – Kleine Kammermusik (1922) Kompozycja na kwintet instrumentów dętych. Gdyby klocki Lego były muzyką, to tak by brzmiały. Nazwisko tego muzycznego przedstawiciela niemieckiej Nowej Rzeczowości czyta się „hindemit” – nie trzeba się pluć przy ostatniej spółgłosce.

Arthur Honegger – Pacific 231 (1923) Skoro już robię tutaj poradnię wymowy, to zacznę od tego, że „H” na początku nazwiska kompozytora jest tam tylko dla niepoznaki. Tytuł utworu oznacza rodzaj lokomotywy, która ma dwie pary małych kół z przodu, za nimi trzy pary dużych, napędzanych i jeszcze jedną parę kółek z tyłu. Jest to poemat symfoniczny, w którym parowa maszyneria opisana jest za pomocą nut, a nie, jak to się przyjęło, rymami o atletach i kotletach.

Obrazki: Fajerwerki nad fontanną na Wystawie światowej (źródło nieznane), wieża modernistycznego dworca kolejowego Hradec-Kralove (o dziwo, moje zdjęcie), przykład „Nowej rzeczowości” w malarstwie: Carl Grossberg – Wizja senna: Nietoperz z kotłem parowym, 1928 (Wikimedia), lokomotywa parowa w układzie 231, z tzw. otuliną aerodynamiczną (Wikimedia) oraz orkiestra ondystek, pod batutą siostry wynalazcy Ginette Martenot, na paryskiej wystawie w 1937 (źr. nieznane). Jeśli interesują Was fale Martenota, to polecam filmik, w którym orkiestra z tego zdjęcia gra aranżację standardu Blue Moon. Istnieje też materiał z 1934 r., gdzie sam Maurice Martenot demonstruje swój wynalazek.

Spoko Mozart

02/10/2022

Verdammt!

Verdammt, ja tu napisałem arcydzieło, a założę się, że za 231 lat jakiś prowincjonalny bloger z Galicji napisze, że to „odstresowuje jak magnez” i „relaksuje lepiej niż ćwiczenia oddechowe”, myślał zapewne W.A. Mozart kończąc w 1791 roku swój Koncert klarnetowy, który odstresowuje jak magnez i relaksuje lepiej niż ćwiczenia oddechowe.

Koncerty, czyli kompozycje na orkiestrę i instrument solowy, składają się zazwyczaj z trzech części, przy czym druga jest wolna i liryczna, a dwie pozostałe szybsze i dające większe pole do popisu soliście. I tak właśnie w Koncercie klarnetowym

Mozarta najspokojniejsze jest środkowe Adagio. Fragment ten często trafia na rozmaite playlisty typu „odprężająca klasyka” albo „poważna przed kolokwium”, które szerzą błędne przekonanie, jakoby muzyka klasyczna była z natury relaksująca lub pomagała w skupieniu.

Ale nie tylko Adagio jest odprężające – reszta Koncertu klarnetowego też raczej nie przyprawi słuchacza o niepokój egzystencjalny, a jego pierwsza minuta jest tak przebojowa, że jeszcze chyba nigdy nikogo nie zniechęciła do wysłuchania reszty. Zresztą spróbujcie sami, może będziecie pierwsi:

YouTube

Spotify

Być może wpływ na charakter kompozycji ma instrument solowy. Po pierwsze, brzmienie klarnetu często opisywane jest meteorologicznym terminem „ciepłe”. Po drugie, w taki fortepian można mocniej uderzyć, a w klarnet, o ile się mogę domyślić, nie warto próbować silniej dmuchnąć. Dodam, że nie jestem pewien, ponieważ moje doświadczenie z instrumentami dętymi ogranicza się do Lulajże Jezuniu na plastikowym fleciku.

Mozart napisał Koncert, a także równie wspaniały Kwintet klarnetowy (klarnet plus kwartet smyczkowy) dla znajomego klarnecisty Antona Stadlera – wcześniej nie było raczej utworów z klarnetem w głównej roli. Gdyby ci dwaj panowie się nie znali, to byłoby mniej kawałków na playlistę typu „spa z Mozartem” i być może musielibyśmy się relaksować przy filmiku „mżawka w zagajniku 10 godzin”.

Mozart z Playmobil to prezent od koleżanki, klarnet i pulpit z Lego mojej konstrukcji (musiałem dodać pulpit, bo klarnet się nie trzymał)

Klasyczna w bezpiecznych dawkach 3 – wydanie halloweenowe

31/10/2021

Specjalne, halloweenowe wydanie Klasycznej w bezpiecznych dawkach, playlisty na Spotify z dopisanym tutaj komentarzem – takiej namiastki audycji radiowej. Wcześniej nazywałem to „Klasyczna w małych dawkach”, ale po wielomiesięcznych badaniach rynkowych zmieniłem tytuł.

Zaczynamy od Bacha i jego organów: kiedy słyszycie Toccatę z Toccaty i Fugi, to od razu wiecie, że gdzieś czai się coś rodem z horroru: duch, wampir, ewentualnie wujek o skrajnych poglądach.

Następny będzie Uczeń czarnoksiężnika, poemat symfoniczny Paula Dukasa na podstawie wiersza Goethego. Tytułowy czeladnik postanawia outsource’ować zadanie przenoszenia wiader zaczarowanej miotle. Sytuacja wymyka się spod kontroli i konieczna staje się interwencja supervisora.

Ponieważ przez bezpieczną dawkę rozumiem maksymalnie 45 minut, to nie zmieści się tu inny słynny poemat symfoniczny, Noc na Łysej Górze Modesta Musorgskiego. Zamiast tego dorzucam fragment jego Obrazków z wystawy: przerywnik Promenade oraz Balet niewyklutych kurcząt – niepokojące zacieranie granic między nabiałem a drobiem.

Zaraz potem usłyszycie Marsz żałobny dla marionetki Charles Gounoda, znany z serialu telewizyjnego Alfred Hitchcock przedstawia. Wolałem dodać to, niż Marsz żałobny Chopina – tak ograny, że psuje każdą składankę przebojów naszego chorowitego kompozytora.

„… nieznane długoterminowe skutki uboczne…”

Trolltog Edvarda Griega (tu w oryginalnej wersji na fortepian) też pasuje, bo jego tytuł oznacza przemarsz trolli. Trolle to najszerzej znane postacie mitologii nordyckiej. Zazwyczaj są nieprzyjemne, chociaż muminki Tove Jansson to też trolle, tylko wymyślone przez samą autorkę, a nie przez gmin.

Oprócz tuza baroku J.S. Bacha, wszyscy kompozytorzy w niniejszym zestawieniu reprezentują epokę romantyzmu (w muzyce ok. 1820-1900) – złoty wiek opowiadania historyjek dźwiękiem. Poemat symfoniczny Danse macabre Camille Saint-Saensa opisywać ma tzw. „taniec śmierci”, w którym trupy zaciągają do pląsów wystraszonych żywych. Scena ta była popularna w średniowieczu. Tzn. w sztuce średniowiecza – średniowieczna rzeczywistość aż tak źle nie wyglądała.

Kończymy przepięknym fragmentem kwartetu smyczkowego Śmierć i dziewczyna Franciszka Schuberta. Nie jest może wyjątkowo horrorowaty, ale i tak bardziej pasuje do tematu niż, dajmy na to, pewna piosenka o konflikcie w Irlandii Płn., która do znudzenia dodawana jest do list halloweenowych, ponieważ nosi tytuł Zombie.

Pozostałe odcinki: pierwszy, drugi.

Obrazki: sympatyczny w gruncie rzeczy troll morski (SjøtrolletTheodor Kittelsen, 1887 r.) oraz „Renomowany specjalista odradzający zatroskanej kobiecie przyjęcie szczepionki” (Hans Holbein, Totentanz, 1538)

 

Klasyczna w małych dawkach 2

27/11/2020

Drugi wpis, w którym krótkiej playliście z muzyką klasyczną dla początkujących towarzyszy naszpikowany wartościowymi informacjami i błyskotliwymi żartami komentarz.

Z braku lepszych pomysłów znowu zaczynamy od Bacha, a konkretnie początku Das Wohltempierde Klavier, który późniejszy kompozytor Gounod wykorzystał jako podkład swojego wielkiego przeboju – pieśni Ave Maria. Na playlistę dałem wersję na klawesyn, po którego brzmieniu można rozpoznać muzykę barokową, tak jak po perkusji robiącej pszszsz rozpoznajemy lata 80-te.

Po tym łagodnym wstępie mocne uderzenie – jeden z Tańców połowieckich z opery Kniaź Igor rosyjskiego chemika, a w czasie wolnym romantyka, Aleksandra Borodina.

Trzy najsłynniejsze epoki muzyki klasycznej to barok (ok. 1600-1750), klasycyzm (ok. 1730-1820) i romantyzm (głównie XIX w.). Dwa już były, więc czas na klasycyzm i Adagio z Koncertu fortepianowego nr 21 Mozarta. Koncert nazywany jest często Elvira Madigan od szwedzkiego filmu, który go rozsławił. Spece od muzyki klasycznej często zżymają się na to nazewnictwo i wolą mówić Koncert fortepianowy C-dur KV 467, żeby przypadkiem ktoś niepowołany się nie zorientował, o czym mówią.

Następny w kolejności będzie fortepian bez towarzyszenia orkiestry: Moment musicaux nr. 3 Schuberta (klasycyzm/romantyzm). Skoro już zacząłem o tytułach, to zauważyłem, że jest większa szansa, że utwór fortepianowy będzie fajny, jeśli nie ma w nazwie słowa „sonata”. Tytuł „Moment musiceaux” nie tylko obiecuje, że będzie krótki, ale nawet, że będzie muzyczny.

Słowo „muzyka” w tytule utworu muzycznego to krzepiąca informacja w dzisiejszych niepewnych czasach. Posłuchajmy więc jeszcze fragmentu barokowej Muzyki na wodzie Georga Friedricha Händla, którą król angielski zamówił na plenerowe koncerty nad Tamizą.

Händel był niemieckim Gastarbeiterem w Anglii, a kolejny kompozytor, którego usłyszymy, był Anglikiem z niemieckimi korzeniami. Tworzył na początku XX wieku, nazywał się Gustav Holst, a jego największym przebojem była orkiestrowa suita Planety, a w szczególności utwór Jowisz. Jak tylko jest cokolwiek o planetach, zawsze zaczynam przemówienie o tym, jak łatwo jest zobaczyć planety gołym okiem, jak mało osób o tym wie i że wystarczy sprawdzić w internecie i potem odróżnić je od gwiazd po tym, że nie migoczą, ale tym razem się powstrzymam.

Odcinamy się od ewentualnych niemieckich korzeni i przenosimy do USA, gdzie pod koniec XIX w. pojechał Czech Antoni Dworzak w celu, jak się potem okazało, napisania swoich dwóch najsłynniejszych kompozycji. Były to Symfonia z Nowego Świata„Amerykański” kwartet smyczkowy – na playliście fragment tego ostatniego.

Zaraz po nim więcej Ameryki – niesamowity urywek Appalachian Spring Aarona Coplanda. Podczas II wojny światowej Copland postanowił pisać utwory wspierające morale Amerykanów i najwyraźniej mu się udało, no bo przecież wygrali.

Na koniec podejrzany łabędź z fińskiej krainy umarłych, czyli bajkowy i secesyjny (chociaż do muzyki nie stosuje się raczej ostatniego terminu) poemat symfoniczny Łabędź z Tuoneli Jeana Sibeliusa. Klimat typu: mech, paprotka, opar z błotka.

Ilustracja: Joseph Alanen, Dywanik z jakąś ważną sceną z fińskiej mitologii, 1909, z Wiki

Klasyczna w małych dawkach 1

14/09/2020

Nowa seria z muzyką klasyczną dla początkujących: krótkie (do 45 minut) playlisty-mieszanki na Spotify. Około dziesięciu przyjaznych kawałków ułożonych w coś czego powinno się ciekawie słuchać, i co mogłoby zainteresować osoby, które chciałyby lepiej orientować się w klasyce, ale je to przerasta albo się boją. Oto link do pierwszej playlisty. Trochę chciałbym udawać, ze to audycja radiowa, dlatego dodaję poniżej zabawny i pouczający komentarz.

Zgodnie z instrukcją zawartą w znanym estradowym szlagierze, zaczynam od Bacha. Jan Sebastian B. napisał sześć suit na wiolonczelę, każdą w siedmiu częściach. Niestety szukających wśród nich fragmentu, który dorówna przebojowości pierwszej części pierwszej suity, czeka czterdzieści jeden rozczarowań.

Następny utwór to Gniew Boży z Requiem Verdiego – krótki, mocny, gniewny. Gdybyście bali się zirytowanych sił wyższych w wykonaniu dużej orkiestry i chóru, to może uspokoi Was Mazurek D-dur Chopina. Nie ma jak tonacja w nazwie, co nie?

Zaczęliśmy od baroku, potem dwa razy romantyzm, a teraz znowu barok: Henry Purcell i Rondeau z Abdelazera. Nazwisko angielskiego kompozytora czyta się podobnie, jak znany proszek do prania, nazwę utworu jak takie okrągłe skrzyżowanie.

Po dosyć dworskim Purcellu czas na pięć minut kontemplacji lub innej rozrywki, czemu sprzyja Summa na orkiestrę smyczkową Estończyka-mistyka Arvo Pärta. Od innych kompozytorów ostatnich dekad XX wieku Pärt różni się tym, że nie zawsze wszyscy mówią, żeby zmienić muzykę, kiedy ktoś go puści. Tempo nieco przyspieszy za sprawą trzeciej części I koncertu fortepianowego Czajkowskiego. Najsłynniejszy jest początek tego koncertu (koncert = orkiestra + instrument solowy), ale prezentowane na liście zakończenie też jest niczego sobie.

Z końca dziewiętnastego wieku przenosimy się na początek dwudziestego, pijemy absynt, odczuwamy spleen i słuchamy drugiej części Kwartetu smyczkowego Ravela. Fragment ten zaczyna się i kończy pizzicato, czyli szarpie się struny palcami zamiast grać smyczkiem jak człowiek.

Nie było jeszcze nic ściśle klasycznego, czyli z epoki klasycyzmu, co nadrabiamy puszczając znane, lubiane, ale nie jakoś strasznie ograne Allegretto z VII symfonii Beethovena. Po nim An die Musik specjalisty od pieśni Franciszka Schuberta. Na skierowane do muzyki słowa „du holde Kunst” („ty szlachetna sztuko”) mogliście się natknąć w wierszu Juliana Tuwima Przy okrągłym stole znanego (jako Tomaszów) z wykonania Ewy Demarczyk.

Schubert to trochę klasycysta, a trochę pionierski romantyk, natomiast następny poleci spóźniony romantyk oraz zdeklarowany socrealista Dmitrij Kabalewski i jego Galop. To taki skoczny przerywnik, gdyby ktoś ziewał. Na koniec uspokajający pewniak: Adagio z Gran partita Mozarta na dwanaście instrumentów dętych i kontrabas. W filmie Amadeusz to właśnie ten fragment uświadamia kompozytorowi Salierieremu, że nie poprzez niego, porządnego obywatela, ale za pośrednictwem wielbiciela pierdziochowych żartów Mozarta, postanowił przemówić Bóg.

Mam nadzieję, że komuś spodoba się playlista. Chciałem, żeby było przyjaźnie i zróżnicowanie. Aby nikogo nie odstraszyć, zrezygnowałem nawet z rzymskiej jedynki w tytule, chociaż bardzo mnie kusiło.

Obrazek: Jean Béraud, „Les buvers d’absinthe” 1908, z Wikimedia Commons

Klasyczne radio w starym stylu – playlista

04/04/2019

playlista pani z panem.jpgCzy macie skłonności eskapistyczne? Czy chcecie odizolować się od współczesnego świata i udawać, że są np. lata pięćdziesiąte, tylko nie w PRL i bez różnych ówczesnych, a zażegnanych już dawno niedogodności, w rodzaju zagrożenia wojną, niezaszczepionych dzieci czy rasizmu? Jeśli tak, to playlista Old Time Classical Radio, mająca nawiązać do złotych lat radia amerykańskiego i brytyjskiego, jest dla Was.

Playlista Old Time Classical Radio na Spotify

Tę wielogodzinną playlistę-radyjko zacząłem tworzyć na własne potrzeby, ale pomyślałem, że uszczęśliwię nią ogół. Składa się na nią lekka, orkiestrowa muzyka poważna, w większości z okresu romantyzmu i wczesnego XX wieku. Darowałem sobie koncerty z partią solową, śpiew (nie licząc jakichś niegroźnych chórków) oraz muzykę fortepianową i kameralną. Chociaż znajdziecie czasem transkrypcje na orkiestrę dwóch ostatnich gatunków, m.in. symfoniczną wersję trzeciego Gymnopedie Satiego, którą jej twórca Debussy nazwał „pierwszym” Gymnopedie, pewnie po to, żeby chociaż jedna rzecz była w tym utworze trudna i niezrozumiała.

smetana szell.jpg

Starałem się, aby było kolorowo i różnorodnie. Znajdziecie więc tylko kilka fragmentów symfonii, ale za to wiele kawałków baletowych oraz mojej ulubionej formy muzyki klasycznej: poematów symfonicznych. Na playliście pełno francuskiego impresjonizmu w rodzaju Debussy’ego i Ravela oraz rosyjskich fajerwerków w stylu Rimskiego-Korsakowa. Dużo usłyszycie też inspiracji środkowoeuropejskim folklorem (Brahms, Dworzak) i taniego pseudo-orientalizmu (chyba ze dwudziestu kompozytorów). Jest też trochę muzyki obu Ameryk, często zawierającej wpływy latynoskie. I całkiem sporo twórczości inspirowanej Hiszpanią, czasem nawet z Hiszpanii. Dość sporą grupę tworzą kompozytorzy  niespodziewanego zagłębia melodyjnej muzyki orkiestrowej – Wielkiej Brytanii pierwszych dekad XX wieku (Delius z kolegami).

gershwin american in paris.jpgAby było jeszcze bardziej eskapistycznie, wybrałem stare nagrania, większości z lat pięćdziesiątych, więc czasem trochę szumi albo nawet odrobinę trzeszczy (nazywamy to „ciepłym brzmieniem”). Ale wszystko w granicach rozsądku, bo wiem, że nie każdy lubi, jak mu trzeszczy, szczególnie w słuchawkach. W tych nielicznych przypadkach, kiedy to było możliwe, starałem się też dobierać ładne, oryginalne okładki. Lata pięćdziesiąte były wspaniałym okresem pod tym względem, szczególnie jeśli lubicie, kiedy ładna pani jest przemycona na okładkę bez względu na zawartość albumu.

Większość utworów jest znana i lubiana, ale opuściłem te najbardziej wyświechtane (np. Bolero) lub obciążone skojarzeniami cmentarnymi (np. Adagio for Strings). Dorzuciłem też kilka mniej słynnych rzeczy, ale tak ładnych i przebojowych, że bez problemu pasują do playlisty (np. Our Town Aarona Coplanda). Kolejność jest raczej przypadkowa, więc najlepiej po prostu wcisnąć „odtwarzaj losowo” i dać się zaskoczyć Villa-Lobosowi, zadziwić Lisztowi albo zbałamucić Rachmaninowowi.

Oczywiście, jeśli macie pomysły, co jeszcze dodać do (ew. usunąć z) radyjka, to piszcie śmiało.

Obrazek do playlisty nie wiem skąd

 

top 5: arie operowe, które musisz znać

02/09/2018

Czy kiedykolwiek zdarzyło się Wam nie znać tytułu lub kompozytora popularnej arii operowej i w rezultacie narazić się na ostracyzm? Poniższa lista ma na celu zapobiec takim przykrym sytuacjom.

Mozart – Der Hölle Rache z Czarodziejskiego fletu (1791) Nazywana jest też Arią Królowej Nocy, a jej właściwy tytuł oznacza „piekielną zemstę” która „gotuje się w sercu” złej królowej baśniowej krainy. Nie znam kontekstu arii w treści całej opery, ale mam nadzieję, że powyższe informacje wystarczą, żeby się nie zbłaźnić np. przed przyszłymi teściami.carmen.jpeg

Verdi – La donna è mobile z Rigoletto (1851) Tytułowa mobilność kobiety oznacza jej domniemaną niestałość, a nie, jak można by pomyśleć, możliwość awansu społecznego lub posiadanie roweru.

Bizet – Habanera z Carmen (1875) „Habanera” to rodzaj tańca z Hawany, ale akcja opery rozgrywa się w Sewilli, gdzie bohaterka pracuje w fabryce papierosów. Mimo hiszpańskojęzycznego pochodzenia słowa i francuskojęzyczności opery, pierwsze „h” w „Habanerze” jest w języku polskim, zdaje się, wymawiane. Podczas długich poszukiwań informacji co do tego „h”, dowiedziałem się, że nie jest ono wymawiane w przypadku rodzaju papryki „habanero” oraz, że w ogóle jest taka papryka.

Puccini – Nessun dorma z Turandot (1926) Tę podniosłą arię (i wykonawcę Luciano Pavarottiego) rozsławiło użycie jej jako oficjalnej pieśni piłkarskich MŚ Italia ’90. Tytuł oznacza „nikt nie będzie spał” i wiąże się ze skomplikowaną fabułą (coś o chińskiej księżniczce), której nie pamiętam, ale to nieważne, skoro wpis ma jedynie zapobiec kompromitacji Czytelnika podczas kolacji z ważnym klientem.

norma callasBellini – Casta Diva z Normy (1831) Wbrew tytułowi, Norma nie opowiada o przodownikach pracy, ale o trójkącie miłosnym na peryferiach Imperium Rzymskiego. Casta diva oznacza „czystą bogini” – księżyc, do którego ta dramatyczna aria jest modlitwą. Tak się pięknie składa, że popularność słowa „diva” zawdzięczamy w dużej mierze śpiewaczce kojarzonej z Casta diva i będącej zarazem uosobieniem divy, Marii Callas.

No. To teraz, jeśli tylko rozmowa nie zejdzie na arie nieco mniej znane albo na operowe duety czy chóry, Wasza pozycja towarzyska i zawodowa jest uratowana.

Okładki z Discogs

 

Top 5: Wenus

07/05/2018

venera14

Z okazji tego, że Wenus znowu świetnie widać na niebie, pięć utworów muzycznych powiązanych z drugą planetą od Słońca, a zarazem bogini miłości i piękna oraz patronką chorób wenerycznych.

Shocking Blue – Venus (1969) To holenderski zespół Shocking Blue stworzył pierwszą wersję znanego przeboju z wyszukanym rymem I’m your Venus, I’m your fire, at your desire (tłum. Jam twą Wenus, jam twym ogniem, grzesz swobodnie) Autorzy piosenek częściej kojarzą Wenus z boginią miłości niż z obiektem astronomicznym. Być może to dlatego, że trudniej jest napisać piosenkę o planecie niż o bogini. Albo dlatego, że światem nadal rządzą ciemnota i zabobon.

1024px-Sandro_Botticelli_-_La_nascita_di_Venere_-_Google_Art_Project_-_edited

Sandro Botticelli – „Goła babka”

Respighi – La nascita di Venere (1927) Piękny poemat symfoniczny Narodziny Wenus  Ottorino Respighiego zainspirowany jest obrazem Sandro Botticellego o tym samym tytule. Mitologia była popularnym tematem malarskim, stanowiła bowiem doskonały pretekst do rysowania gołych babek.
Obraz przedstawia Wenus świeżo po narodzinach z piany morskiej. Nie zdołałem sprawdzić, co sądzą o tym znawcy starożytnego Rzymu, ale podejrzewam, że historię o urodzeniu bogini przez morze zainspirował fakt, że planeta Wenus przez parę miesięcy w roku, jako tzw. gwiazda poranna, wschodzi nad horyzontem zaraz przed świtem.
Planety ewidentnie były ważne dla tzw. starożytnych. To dzięki temu mamy siedem dni tygodnia – od siedmiu „planet”, czyli pięciu planet widocznych gołym okiem, Słońca oraz Księżyca. W wielu językach nazwy dni odpowiadają bóstwom kojarzonych z tymi planetami. Wenus pojawia się często w nazwie piątku, w języku włoskim jako venerdi, we francuskim vendredi, a w hiszpańskim viernes. Germański odpowiednik Wenus to Freja, dzięki której mamy angielski Friday, niemiecki Freitag oraz Anni-Frid z Abby.

Barack_Obama_looks_at_the_moon_and_Venus

Ostatni uznawany przez Placówkę postępu prezydent USA patrzy na Księżyc i Wenus

Holst – The Planets: Venus (1916) Brytyjski kompozytor Gustav Holst stworzył całą suitę zainspirowaną planetami Układu Słonecznego. Jej najbardziej znane części to wojenny Mars i przebojowy Jowisz. Spokojna i tajemnicza Wenus jest mniej słynna, ale też niczego sobie.
Stosunkowo niewiele osób zdaje sobie sprawę, jak łatwo jest obserwować planety. Wystarczy sobie zgooglować „planety na niebie teraz”, a potem szukać w odpowiednich okolicach nieba kropki, która świeci stałym światłem, zamiast, jak każda przyzwoita gwiazda, migotać. Najbardziej spektakularna jest właśnie Wenus, która bywa jaśniejsza od Księżyca. Pewnie przez to śliczne lśnienie została patronem miłości i piękna.
W utworze Holsta utwór jej poświęcony otrzymał podtytuł Zwiastunka pokoju, a nie miłości ani piękna, ponieważ tym jest według astrologów. Kompozytor inspirował się przede wszystkim astrologią, a nie astronomią. Trochę to rozczarowuje, no bo spodziewa się człowiek natchnienia nauką, a tu znowu duby smalone.

The B-52’s – 53 Miles West of Venus (1980) Jedyny na liście utwór, gdzie Wenus jest wyłącznie ciałem astronomicznym – niestety nie bez zarzutu w kwestiach naukowych. Cały tekst piosenki to słowa 53 mile na południe od Wenus, a przecież w skali planetarnej 53 mile to za mało, żeby być „na południe” od planety, no i trzeba znajdować się na jakiejś planecie, żeby w ogóle móc powiedzieć „na południe”. Pionierski nowofalowy zespół B-52’s inspirował się amerykańskim science-fiction lat 50-tych, co może tłumaczyć owo luźne podejście muzyków do poprawności naukowej oraz do logiki w ogóle.

An_Earth_Man_on_Venus_78545.JPG

Literatura, z której wiedzę czerpali zapewne B-52’s

Television – Venus (1977) Raz na jakiś czas któraś z płyt polecanych przez hipsterskie portale faktycznie okazuje się dobra. Przykładem tego może być album Marquee Moon nowojorskiego, art-punkowego zespołu Television, zawierający m. in. piosenkę Venus. Wokalista śpiewa w niej, że wpadł w ramiona Wenus z Milo. Jak widać, trzeba orientować się trochę w sztuce, aby docenić paradoks opisywanej sytuacji. To pewnie stąd określenie „art-punk”.

Jeśli znacie inne interesujące piosenki o Wenus, to piszcie w komentarzach. Jeśli zlokalizujecie Wenus na niebie, też możecie napisać.

Zdjęcie u góry wpisu zostało zrobione przez radziecką sondę Wenera-14. Lepszych zdjęć z powierzchni planety nie ma, ponieważ aparatura nie mogła dłużej niż kilkadziesiąt minut wytrzymać wenusjańskiego gorąca i ciśnienia. Wenus nieźle się prezentuje z daleka, ale trudno tam dłużej wytrzymać. Każdy z nas zna takie miejsca.

Obrazki ze strony NASA (pierwszy) i Wikimedia Commons (reszta)